niedziela, 15 września 2013

Wczoraj miałam „kratkę” na brzuchu, dziś jestem w ciąży.




 Ok…nie tak wczoraj, dokładnie 19 pełnych tygodni temu. Jestem prawie na półmetku.  Postanowiłam podzielić się moimi doświadczeniami z tego pięknego okresu, który – tak nawiasem mówiąc- nie zawsze był taki piękny. W sumie, to chciałam zrobić to już dawno, już na początku, tylko ciągle coś mnie powstrzymywało.

Początkowo bycie w ciąży trochę mnie przerażało. Nie do końca wiedziałam co mi teraz wolno a czego nie. Chodzi mi tutaj szczególnie o ruch i wysiłek fizyczny- jest to dla mnie bardzo ważny element życia. Sport dodaje mi energii, pomaga pozbyć się stresu, relaksuje. Wiedziałam, że ciąża to nie choroba i jeśli jest się aktywnym przed, to (jeśli nie ma żadnych przeciwwskazań) nie powinno się z aktywności rezygnować w trakcie. Musiałam jedynie dopasować poziom tej aktywności. Do tej pory moje treningi były intensywne. Lubię skoki, ćwiczenia dynamiczne, wysiłek interwałowy, wszystko co pozwoli mi się porządnie zmęczyć, a tu musiałam zacząć uważać na wszystko co w tej sferze lubię.

Drugą kwestią była kwestia odżywiania. Wiedziałam, że to w jaki sposób się odżywiam ma pozytywny wpływ na rozwój małej Fasolki. Nie jem produktów przetworzonych (gotowych dań, przetworów mlecznych, wędlin itp.) ale nie jadłam również węglowodanów pochodzenia zbożowego (chleb, ryż, płatki owsiane, kasze itp.). Jadłam za to mięso, ryby, jaja, orzechy i nasiona, warzywa i owoce. Zawsze myślałam, że opowieści o ciążowych zachciankach są delikatnie przesadzone, pierwszych 10 tygodni ciąży pokazało mi jak bardzo się myliłam…

Pierwszy trymestr, dokładnie tych pierwsze 10 tygodni pokazało mi po raz pierwszy od bardzo dawna, że to nie moje ciało ma słuchać mnie tylko to ja MUSZĘ słuchać swoje ciało. Problem intensywności treningów sam się rozwiązał, ponieważ w czasie, który zazwyczaj poświęcałam na trening, moje ciało planowało sobie drzemkę…  dwu godzinną, a jak już udało mi się np. pójść pobiegać to pętelka którą zazwyczaj pokonywałam w  45 minut zabierała mi 1h 20 minut bo bieg zmienił się w marszobieg- po każdych 500m dostawałam zadyszki.

Z jedzeniem też na początku było ciężko.  Fakt, nie wymiotowałam, ale permanentnie było mi nie dobrze, i chciało mi się rzeczy których nie jadałam już od kilku ładnych lat. Szczególnie węglowodanów i to niekoniecznie tych „dobrych”, pełnowartościowych. Było mi bardzo trudno trzymać się mojego planu żywieniowego, zdarzyło mi się kilka wpadek, a  jedna na stałe wyleczyła mnie z tego typu pokus. Paczka chipsów zjedzona na noc to nie najlepszy pomysł… na drugi dzień czułam się okropnie i wyglądałam jeszcze gorzej.

Jak już nauczyłam się odczytywać sygnały jakie wysyła mi moje ciało i wychodzić naprzeciw jego potrzebom. Jak zaczęłam ponownie czerpać radość z treningów, znalazłam metody treningowe dopasowane do moich obecnych fizycznych możliwości. Jak poukładałam swoje żywienie i znalazłam sposób na zachcianki, poczułam, że to fajny moment aby zacząć pisać bloga. Wtedy właśnie zachorowałam na ospę.
To był dla nas ciężki czas. Choroba sama w sobie to nic przyjemnego, ale to nic w porównaniu z niepokojem o to czy z Fasolką będzie wszystko dobrze. To jest temat na osobny wpis. Jesteśmy obecnie po badaniach i wszystko jest ok J

Chciałabym dzielić się tu swoimi doświadczeniami  z okresu ciąży, opowiadać o tym jak radzę sobie z dniem codziennym, pracą, domem, Partnerem. Opowiadać o tym jak motywuje się do trening i jak on teraz wygląda, jak jem i dlaczego. Pisać o tym co jest dla mnie trudne, a co przychodzi mi z łatwością. Dzielić się tym czego się nauczyłam i dowiedziałam i pytać się Was o rady. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz