Wczoraj miałam „kratkę” na brzuchu, dziś jestem w ciąży.
Początkowo bycie w
ciąży trochę mnie przerażało. Nie do końca wiedziałam co mi teraz wolno a
czego nie. Chodzi mi tutaj szczególnie o ruch i wysiłek fizyczny- jest to dla
mnie bardzo ważny element życia. Sport dodaje mi energii, pomaga pozbyć się
stresu, relaksuje. Wiedziałam, że ciąża to nie choroba i jeśli jest się
aktywnym przed, to (jeśli nie ma żadnych przeciwwskazań) nie powinno się z
aktywności rezygnować w trakcie. Musiałam jedynie dopasować poziom tej
aktywności. Do tej pory moje treningi były intensywne. Lubię skoki, ćwiczenia
dynamiczne, wysiłek interwałowy, wszystko co pozwoli mi się porządnie zmęczyć,
a tu musiałam zacząć uważać na wszystko co w tej sferze lubię.
Drugą kwestią była kwestia odżywiania. Wiedziałam, że to w
jaki sposób się odżywiam ma pozytywny wpływ na rozwój małej Fasolki. Nie jem
produktów przetworzonych (gotowych dań, przetworów mlecznych, wędlin itp.) ale
nie jadłam również węglowodanów pochodzenia zbożowego (chleb, ryż, płatki
owsiane, kasze itp.). Jadłam za to mięso, ryby, jaja, orzechy i nasiona,
warzywa i owoce. Zawsze myślałam, że opowieści o ciążowych zachciankach są
delikatnie przesadzone, pierwszych 10 tygodni ciąży pokazało mi jak bardzo się
myliłam…
Pierwszy trymestr, dokładnie tych pierwsze 10 tygodni
pokazało mi po raz pierwszy od bardzo dawna, że to nie moje ciało ma słuchać
mnie tylko to ja MUSZĘ słuchać swoje ciało. Problem intensywności treningów sam
się rozwiązał, ponieważ w czasie, który zazwyczaj poświęcałam na trening, moje
ciało planowało sobie drzemkę… dwu godzinną,
a jak już udało mi się np. pójść pobiegać to pętelka którą zazwyczaj
pokonywałam w 45 minut zabierała mi 1h
20 minut bo bieg zmienił się w marszobieg- po każdych 500m dostawałam zadyszki.
Z jedzeniem też na początku było ciężko. Fakt, nie wymiotowałam, ale permanentnie było
mi nie dobrze, i chciało mi się rzeczy których nie jadałam już od kilku ładnych
lat. Szczególnie węglowodanów i to niekoniecznie tych „dobrych”,
pełnowartościowych. Było mi bardzo trudno trzymać się mojego planu żywieniowego,
zdarzyło mi się kilka wpadek, a jedna na
stałe wyleczyła mnie z tego typu pokus. Paczka chipsów zjedzona na noc to nie
najlepszy pomysł… na drugi dzień czułam się okropnie i wyglądałam jeszcze gorzej.
Jak już nauczyłam się odczytywać sygnały jakie wysyła mi
moje ciało i wychodzić naprzeciw jego potrzebom. Jak zaczęłam ponownie czerpać
radość z treningów, znalazłam metody treningowe dopasowane do moich obecnych
fizycznych możliwości. Jak poukładałam swoje żywienie i znalazłam sposób na
zachcianki, poczułam, że to fajny moment aby zacząć pisać bloga. Wtedy właśnie
zachorowałam na ospę.
To był dla nas ciężki czas. Choroba sama w sobie to nic
przyjemnego, ale to nic w porównaniu z niepokojem o to czy z Fasolką będzie
wszystko dobrze. To jest temat na osobny wpis. Jesteśmy obecnie po badaniach i
wszystko jest ok J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz